Przejdź do zawartości

Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ziemia mu nie wystarcza — on i wyżej sięga,
Za łańcuchem, co stwórcę ze stworzeniem sprzęga,
I gdzie nic nie dostrzega wzrok pełznący nisko,
On duchów bezcielesnych widzi rojowisko.
Bożek snów, królujący widziadeł czeredzie.
Staje przed nim w noc letnią i rozmowy wiedzie
Długie, lotne i nikłe, jak pajęcza siatka;
Tytanja opłakuje śmierć leśnego kwiatka,
Nad którym macierzyńską straż jej poruczono;
Psotny Puk czarodziejską nakrywa zasłoną
Oczy głupców i szydzi z ich głupstwa okrutnie;
To znów słychać Ariela słodkobrzmiącą lutnię,
Którą wyciem Kaliban przedrzeźnia potworny;
Roje wiedźm i czarownic płodzi zmierzch wieczorny,
I każdą pustkę mroczną widmami zaludnia,
Których nigdy nie widzą źrenice południa;
Zbrodnia ludzka nie ginie z krwi wymytym śladem,
Lecz z pod ziemi widziadłem dobywa się bladem,
Odsłania krwawe łono, i sycząc jak żmija
Nożami groźnych spojrzeń mordercę, przebija..
Szekspirze! gwiazdo ludów! mistrzu ponad mistrze!
Twórczości twojej źródła muszą być najczystsze.
Bo początek swój biorą tam, zkąd życie tryska;
Nie krępują ich ściany ciasnego łożyska,