Przejdź do zawartości

Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
II. ZMROK.


Znacie tę chwilę przedwieczorną, złotą,
W której na miasto melancholja pada
I serca słodką przejmuje tęsknotą?

Od pracy Wstaje robotnica biada,
Kwiatami płowe przystraja warkocze,
I drżąc, na schadzkę podąża miłosną;
A wiatr, niosący zapachy urocze
Bzów, co na skwerach zakurzonych rosną,
Figlarnie muska jej włosy i szyję...

Przycichły głośne turkoty dorożek,
I słychać zegar, co godzinę bije
Na wieży. Rzekłbyś, że milczenia bożek
Z palcem na ustach błądzi pośród tłumu.
Czasem przechodzień roztargniony staje
I wśród głośnego fal ulicznych szumu,
O wsi poczyna marzyć. Widzi gaje
Tkane zachodu nićmi różowemi,
Pługi, błyszczące w kurzawy obłoku
I z głuchym brzękiem wleczone po ziemi,
Gromady dziewczyn, które przy potoku
O chłopcach z pustym szczebioczą chichotem,
Niebieskie dymy nad strzech żółtą słomą,
Łany błyszczące roztopionem złotem
I dziatwę, bajek wieczornych łakomą...
Tymczasem woźni zamykają biura,
A gruby kupiec liczy dzienne zyski;