Przejdź do zawartości

Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wołał: »Tak, tak, dudek w orlem gnieździe... Czub mu wyskubię. Ale wszystko jego żonie oddam, oddam nawet to, co mam, chociażby darami moimi błotną drogę wysypać miała. On mi ją zabrał, ja mu tylko całą skórę zostawię!«
Justyna. Szalony! Czyż on nie wie, że jestem żoną...
Krystyna. Wie, ale — mówią — do zapamiętałości w pani zakochany. Nie przez chciwość pana procesuje, bo chociaż mu się przecie niczem nie zasłużyłam, odchodząc sypnął na podłogę garść dukatów i powiedział: »Pozbieraj je panna i rzuć w ślepie temu, kto przed twoją panią zawarczy, że Ślepowron skąpy«.
Justyna. Dziwny człowiek.
Krystyna. Jak król srogi i szczodry — prawdziwy wielki pan. Tylko błazen go oczernił i wściekłym rysiem zrobił, bo ten niecnota świętego w piekle by unurzał. Ani wiary nie zna, ani cnoty uczcić nie umie; ja go unikam, a on jutro gotów ogłosić, że go gonię. Tak i z wojewodą. Chociaż mu nic nie winien, on jadowitem swojem żądłem ciągle go kole. A przecież to pan...
Justyna. U kogo ty służysz: u Pielesza, czy Ślepowrona?
Krystyna (zmieszana). Ach! czyż ja panu naszemu uchybiam... Niech go Bóg pani na wieki w szczęściu zachowa. »On jej nie wart!« — bluźnił jeszcze wojewoda, a jednak o tem nie wspomniałam. Jezu drogi! Alboż...