Strona:Pisma Ignacego Chodźki t.I.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Taż sama mchem porosła strzecha, tenże sam ganek z ławkami, i te od niego w rozmaite strony wydeptane ścieżki, po których dziecinna moja niegdyś biegała stopa; a co najbardziej, tenże sam ogromny kamień, na którym tylekroć razem wieczorem zebrani, letniego używaliśmy chłodu, lub zwróceni pokornie do podniesionego tuż wizerunku męki Chrystusa, za przewodnictwem ojca rodziny, wznosiliśmy za jego długie życie, on za naszę szczęśliwość, gorące modły. Zły człowiek który tu był zamieszkał, ogałacając ze wszystkiego tę ubogą chatę, nie śmiał poruszyć krzyża, a nie zdołał głazu, i te jedyne przy ciemnych ścianach zostawił mi przeszłości pamiątki.
Przed laty kilkudziesiąt m ieszkał tu pan Maciej Widmont, skarbnik od pradziadów, dziadek mój, prawdziwy szlachcic na zagrodzie. Patryarchalne cnoty jego i proste obyczaje, tem interessowniejszy złożyć mogą obraz, że pomiędzy wielą opisów, zbytków i wspaniałości bogatych naddziadów naszych, przedstawień ich cnót publicznych i obywatelskich, ich niespokojnych rozruchów; pomiędzy obrazami wad klassy wyższéj i średniéj chcącéj zawsze naśladować wyższą, a do naśladowania zbytek bardziéj i nałogi, niżeli dobre wybierającéj przymioty,— nie mamy prawie pierworysów (ty p e) wygasłego już pokolenia owej niższéj i uboższej szlachty, w któréj skromnych zagrodach przechowywały się śród powszechnego częstokroć zepsucia, jakoby w utajonym schowie, bogobojna poczciwość, prosta i otwarta szczerość, chrześcijańska gorliwa pobożność i czystość sumnienia. Przechowywał się także zapas przesądów, co wieczór w cichym powtarzanych gwarze, łączących familijném że tak powiem ogniwem, gminne urojenia i powieści z domowemi bajkami, a tworzących nie jako religijną ich poezyą.
Kilka chat włościańskich i mały obszar ziemi składały dziedzictwo mojego dziada; z tem szczupłem mieniem był on szczęśliwy i uszczęśliwiał! Jakiż to los do zazdrości!

Pszczółka, klaczka i pszenica,
Wyprowadza z nędzy szlachcica.

powtarzał często pan Widmont, i szedł w gospodarstwie zatém staroświeckiém przysłowiem. To też dwa ogródki jego, gajem wiśni, jabłoni i grusz zarosłe, „brzęczały rojami pszczółek; na gumnisku zawsze kilkoro pięknych hasało zrzebiąt, i corocznie wielka część pola jego, złotym pszenicy okrywała się kłosem: a obfitość i dostatek gospodarski napełniał mu stodoły, spiżarnie i spichrze.