Przejdź do zawartości

Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Katarzyna! — odezwał się skrzeczący głos z sieni.
Wybiegła.
— Prosiaki kwiczą — krzyczała matka — a ty zęby suszysz przed chłopem. Ja ci je porachuję!
Jak tylko groźby ucichły, Boruta wyszedł z domu; dokąd — ściśle nie wiedział. Rozejrzał się po niebie, popatrzył w jednym i drugim kierunku drogi, uciął sobie pręt z wierzbiny i ruszył pogwizdując w pole. Oczekiwał on stryja, z którym chciał się rozmówić co do możliwości dostania roboty; ale że słońce jeszcze było wysoko, więc szukał dla reszty dnia jakiejś rozrywki. Odnajdę Brzosta — myślał sobie — i pogadam, może...
Na tę samą miedzę, po której szedł Boruta, wyjechał z za krzaków jakiś mężczyzna na wielkim, ciężkim trakenie.
— Rządca, czy nie rządca, a jużci on — szepnął Klemens, uczuwszy lekkie drżenie w nogach.
Klein poznał go z daleka, podciął konia i zbliżywszy się, osadził gwałtownie.
— Co tu robisz? zawołał po niemiecku.
— Idę — odrzekł Boruta.
— Przez czyje pole?
— Przez szląskie.
— Ty zbóju! — krzyknął Klein, zamierzywszy się szpicrutą.
Klemens chwycił konia za uzdę.
— Ostrożnie, bo ściągnę i umiarkuję.