Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

posłucha i może jakie słówko wtrąci: »Przenajukochańszy rodzicu...«
— Fe — zawoła panna Hortensya — kto pisze: »przenajukochańszy« i jeszcze »rodzicu.« U nas się mówi: »kochany tatu i mamciu.«
— Dobrze — rzekł Capenko — poprawiając nagłówek listu, poczem czytał dalej. »Z łaski Boga i zapomocą mojego miłościwego patrona, wybrałem sobie za żonę...«
— Tak źle — przerwała panna Hortensya — trzeba napisać: serce moje miłością udręczone i pałające...
— To piękniej — mówił gefreiter, zapisując podyktowane słowa. »Pałające do Hortensyi...«
— Co znowu? O pannie porządnej tak się odzywać! »Do Wielmożnej Panny — przez duże P — Hortensyi Motylińskiej, córki rządcy dóbr Przesmyk...«
Capenko z zachwytem przeniósł na papier te słowa.
— »Bardzo ona piękna, rosła, zdrowa, troszkę tylko przytłusta...«
— Tfu — splunęła panna Hortensya — piszesz pan jak o dworskiej dziewce. Przytłusta, przytłusta!... Panna Kulicz z Wólki Gałeckiej, co jak drzazga wyschła, to lepsza. Wolę być taką, jak jestem, niż żeby mnie można było przeciągnąć przez dziurkę od igły.
— Więc jak? — spytał zawstydzony Capenko.
— Tabor to umie się wyrażać — odrzekła panna Hortensya. — On mówi na mnie: anioł, a panu jak się podoba.