Przejdź do zawartości

Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I chce pomnożyć swoje dzieci, więc szuka pięknych matek.
— Żegnam cię, wędrowcze, idź dalej i pytaj ludzi, a oni ci zdejmą z języka to bluźnierstwo.
— Właśnie pytałem ich i oni mi je na język włożyli. Wasz książe ogarami szczuje mężczyzn, a wyżłami tropi kobiety; za pieniądze odebrane mężom kupuje kosztowne podarki ich żonom. Jest on właśnie kochankiem swego narodu.
— Taką ci prawdę istotnie w uszy włożono?
— A gdzież bym ją, obcy między wami, znalazł?
— Boleśnie słyszeć, jeszcze boleśniej wierzyć... Układny i strojny pan, który księciu towarzyszył, szepnął mi o nim, że teraz naszą okolicę szczególnemi dobrodziejstwami obsieje.
— Bądź pewną, że znaczną część ich plonu ten dworak zbierze.
— Któż on jest?
— Jeden z łowczych waszego księcia, a może pies ulubiony.
— Za nimi pośpieszał liczny orszak, który śpiewał z zapałem pieśń sławiącą księcia. W przejeździe kilku wesołych młodzieńców uczciło mnie grzecznem powitaniem, tylko jakiś śród nich stary satyr zabawił się rubasznie moim rumieńcem. »Przedziwny owocu natury — zawołał — pozwól, ażeby cię zerwała godna ręka. Książe ma dosyć dla swych biesiad i choć cię dojrzał, zapomni; ale ja uboższy od niego pamiętać