Przejdź do zawartości

Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/006

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z powietrzem i pozostawały niewidzialne dla oczu ludzkich, dostrzegających tylko szarą kopułę nieba, opartą skłonami na śnieżnym kręgu ziemi).
Niby para nurków, szukających pereł i korali, niby dwoje utopionych w morzu zimy, stąpali po jego białem dnie otuleni w wełniane szaty i futra. Z całego ich ciała widniały tylko blade twarze, w których głęboko ukrytym żarem płonęły zapalające się wzajemnie od siebie niebieskie oczy. W owym świecie chłodu i białości był to jedyny ogień i jedyna barwa.
Szli długo w milczeniu, goniąc wzrokiem płatki śniegu, który pruszyć zaczął; nareszcie ona odezwała się:
— Za wiele pan milczysz.
— Bo należę również — odrzekł on — do krajobrazu zimowego. Prawdziwi ludzie północy wiele milczą.
— Czyż pan jesteś jej synem.
— Przybranym.
— Dlatego właśnie powinieneś pan mówić. Do ustronia mojego późno i słabo dolatują echa gwaru wielkich rynków życia. Co tam obecnie ludzie najchętniej kupują i sprzedają?
— Wszystko mają do zbycia, prócz wygody osobistej. Świat ogłosił ogólną wyprzedaż starych ideałów i zamierza sprawić sobie nowe. Charaktery i rozumy posiadają swój cennik i wystawiane są na targach jak ryby i warzywa. Skutkiem obfitej podaży produkty te staniały. Nieraz kuropatwa drożej kosz-