Przejdź do zawartości

Strona:Pietro Aretino - O łajdactwach męskich.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w murze, przez którą zaledwie myszby się przecisnąć zdołała. Znalazł się na pokładzie statku, pospołu z chmarą swoich towarzyszy. Siła rozpętanych wiatrów rzucała ich ma wybrzeże, tuż obok portu wielkiego miasta, którego panią była pewna signora o nieznanem mi imieniu.
Wyszedłszy ma przechadzkę, obaczyła nieboraka, leżącego ma ziemi. Był przemokły do nitki, srodze potłuczony, wybladły i kudły miał na łbie zjeżone. Gorsza sprawa, że kmiecie, biorąc go za jakiegoś znacznego hiszpańskiego granda, otoczyli go, chcąc z nim i z jego towarzyszami uczynić to, co czynią łotrzykowie w gąszczu leśnym z człekiem, odbitym z swojej drogi. Aliści signora, jednem skinieniem głowy hultajów na szubienicę wysławszy, zbliżyła się doń, dobrotliwie i łaskawie go pocieszyła, zawiodła go do swego pałacu, a potem kazała naprawić statek i z książęcą hojnością obdarować rozbitków. Udała się takoż w odwiedziny do barona, który już swą pyszną minę odzyskał. Jęła słuchać poematów, dyskursów, przysiąg i kazań, z jakiemi się do niej obrócił, upewniając, że zapomni o jej dworności dopiero wówczas, gdy rzeki bieg swój odmienią.
O wy zdrajcy, o wy kłamcy, o oczajdusze! Gdy się fanfaron tak romańską modłą chełpił, nieszczęśnica, biedaczka i idjotka pożerała go oczyma, a pomiarkowawszy szerokość jego bar i piersi, w osłupienie popadła. Jeszcze większem zadziwieniem napełnił ją pyszny i dumny wyraz jego oblicza. Spoj-