Przejdź do zawartości

Strona:Paul de Kock - Dom biały tom II.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
180

kieś tajemne nieukontentowanie go gryzie, i pomyślał sobie, że gdyby tu był Robino, pewnoby zrobił uwagę, iż to dziéwczę wiele odbiéra podarunków.
— «Mój Boże, możeś pan nie jadł śniadania?» zawołała nagle pastéreczka: «Może zadeiesz do mego domku?... Ja o tém ani pomyślałam!...
— «Nie!.. nie! nic nie chcę — rzekł Edward zatrzymując ją: «chcę tylko z tobą pomówić, jeżeli się to nie znudzi.
— «I owszem!.. ja tak rzadko z kim rozmawiam!.. pastérze daleko swoje! trzody od mojej prowadzą, pastérki stronią ode mnie,... a jam przecie nic nikomu złego nie zrobiła; czyliż tak złą mam powierzchowność?
— «Ach! nie i owszem!... woła Edward, i chce porwać i uścisnąć rękę Izory, ale się jeszcze wstrzymuje.
— «Od czasu śmierci dobrej mojej ma-