Przejdź do zawartości

Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siedzący na tronie lotusowym, z boskiem obliczem, w bronzowych szatach. Dokoła lotusowego tronu panował zmrok.
Z niezwykłym spokojem umysłu spoglądał Moung Dammo.
— Rzecz dziwna — pomyślał — że się nie zdumiewam, że się nie cieszę. Ale swego ja wyrzekłem się przecie i zaparłem się go; czemu więc mam się dziwić, czem się radować? Wszak niema tutaj nikogo, ktoby się mógł zdumiewać.
Kiedy tak sobie myślał, rozpłynął się i Tathagata, a Moung Dammo ujrzał, że pierwszy promień wschodzącego słońca pada na niego przez szparę otworu jaskini. Spojrzał na kolana — nie było na nich nic. Moung Dammo zamyślił się przez chwilę, jak człowiek, chcący się upewnić, czy mu się coś śniło, czy też przeżył to samo na jawie. Tymczasem wzrok jego padł na misę żebraczą.
— Czegóż ja tu jeszcze siedzę. Wstanę i udam się na swą wędrówkę żebraczą.
Ciągle jeszcze był zaspany. Żywo zerwał się na nogi, wstrząsnął silnie swe szaty, i podszedł w celu podjęcia miseczki. Miseczka była pełna ryżu. Zastanowił się. Znowu pomyślał przez chwilę. Potem nachylił się badawczo i po-