Przejdź do zawartości

Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skarbimira z Gulczewa, i dziwne z jego bladości wyciągali wnioski.
Wtem nagłe fale runącego ludu uniosły go w pędzie aż do miejsca, gdzie stanęli żołnierze niosący księcia i wozy na których leżały zwłoki Hanny z Ciechanowa i jej towarzyszki. Tu zatrzymały tłumy, a biskup płocki zaczął odmawiać modlitwę wraz otaczającem go duchowieństwem.
Pan Gulczewa zewsząd ściśnięty i popychany, musiał stać wprost naprzeciw ciał osób, których zgonu po części był przyczyną. Przerażający ten widok, smętne wszystkich twarze, przejęły starca bojaźnią, śpiewy wznoszące się ku Niebu, zdały mu się wołać o pomstę na sprawców zbrodni. Powoli się myśli mieszać zaczęły, w każdego oku zapalczywość spostrzegał, każdy oręż błyszczący zdał mu się w własne skierowany piersi, uległ nareszcie pod ciężarem wspomnień i upadł zemdlony. Zaraz otoczyli go właśni ludzie, którzy się przez tłum przedarli, a wojewoda krakowski kazał go zanieść do miasta.
Przerwany na chwilę tym przypadkiem obrzęd, ciągnął się dalej z tą samą powagą i uroczystością, jak pierwiej. Coraz bardziej mrok zapadał, a szkarłatne na zachodzie chmury, co chwila bladszemi się stawały. Wtenczas zapalono niezliczoną ilość pochochodni, i całe zgromadzenie uwieńczone tysiącznemi światłami, dalej się posunęło. Zbroje, bogate duchownych ubiory, suknie panów połyskiwały zdala, a pochodnie niesione przy wozie księżnej, zlewając czyste promienie na twarz bladawą, złotą jej barwę nadawały i były obrazem na ziemi promieni chwały otaczających jej duszę w niebiosach. Niebo białawą, przezroczystą mgłą pokryte, przyćmionemi tysiącznemi oczyma patrzało na obrzęd pogrzebu, tak jak gdyby smutek ziemi mógł się był udzielić sklepieniom nieśmiertelności, a każda kropla rosy spadającej w cichości na pola, wydawała się być łzą posłaną od aniołów w hołdzie nieszczęśliwym.