Przejdź do zawartości

Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rwie się już dalej w inną świata postać —
I tyś jak dzieckiem znów osieroconem!
I płaczesz — płaczesz szlochami krwawemi,
Żeś nie mógł chwili przytulić do siebie,
Żeś nie mógł w chwilkę zmienić się na ziemi,
Żeś widział Niebo, — lecz nie poczuł w Niebie!
Ach! czas jest gorzki — ach! czas jest okrutny!
I człowiek, w czasie żyjąc, — żyje smutny.
1841 r. (?)




Im dalej idę, tem się okolica
Młodości mojej bardziej rozsmętniwa!
Z jej pogrzebnego wyczytam już lica,
Jaki się koniec w losach mych ukrywa!

A zewsząd tłoczy się stek ludzi, zdarzeń,
Co rwie mnie silnie w dalszą przestrzeń bytu!
Lecz we mnie samym wymiera świat marzeń!
Schną łzy miłości, gasną skry zachwytu.

Bo gdzie tknę ręką, płazy napotykam
Ruchome, chłodne — moich bliźnich dłonie;
Gdzie wzrokiem sięgnę, głąb dusz ich przenikam —
A tam fałsz czycha, lub żar złości płonie!

Wszyscy szlachetni! tak brzydzą się złotem!
Tacy gotowi poledz w świętej walce —
A każden miota na drugiego błotem
I każden równy wiotką duszą — lalce!

Myślą, że maskę wdziawszy karnawału,
Miedziane czoło cofną mi z przed oka —
O! jest szał święty, co pada z wysoka —
Lecz wyście tylko arlekiny szału!

Nos bohatyrski z papieru lepiony,
Głos grzmiący męstwem, dopóki w przyłbicy,
Płaszcz wzorem togi przez pierś przerzucony,
Oczy jarzące z dwóch dziur jak knot świecy!