Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

celaryi, składało się z tego stołu, z siedmiu, czy ośmiu krzeseł i z żelaznego piecyka, w którym zaczynano palić dopiero w grudniu, chociażby mrozy trzymały już od Wszystkich Świętych. Stojące wzdłuż ścian półki i zielonawe teki z połamanemi okładkami, przepełnione stosami pożółkłych aktów, zatruwały powietrze wyziewami spleśniałego atramentu i starych papierów, przegryzionych kurzem.
Dwoje wieśniaków, mężczyzna i kobieta siedziało obok siebie w milczeniu, czekając z pełną uszanowania cierpliwością. Widok tylu papierów a więcej jeszcze widok tych panów, piszących tak szybko, których pióra skrzypiały nieustannie, przejmował ich powagą, budząc w umyśle pojęcie pieniędzy i procesów.
Trzydziestoletnia, bardzo śniada kobieta, o twarzy dość pociągającej, lecz oszpeconej zbyt długim nosem, skrzyżowała suche, spracowane ręce na czarnym sukiennym kaftanie, obszytym aksamitem; w żywych jej oczach, biegających po wszystkich zakątkach, malowała się żądza zagarnięcia dla siebie wszystkich dowodów własności. Siedzący obok, o pięć lat może starszy od niej, rudy, ociężały mężczyzna, ubrany w czarne spodnie i długą nowiutkę bluzę z niebieskiego płótna, trzymał na kolanach okrągły, pilśniowy kapelusz. Cień nawet myśli nie ożywiał jego płaskiej, starannie wygolonej twarzy, z której — niby dwie dziury — wyglądało dwoje niebieskich