Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze robią, że ściągają łodzie — wołał ksiądz — koło dziesiątej mieliby się spyszna!
W tej chwili właśnie silniejszy wiatr o nowym zwrocie wydarł proboszczowi sutanną i przykrył go nią całego. Trzeba było uciekać do domu. Chanteau też odwrócił się, wygięte plecy przedstawiając wiatrowi. Oczyma zalanemi wodą spojrzał na ogródek swój i na domek z cegieł czerwonych o dwóch piętrach po pięć okien, których żaluzje mimo przytwierdzenia już tylko co wylecieć miały. Gdy wiatr się na chwilę uspokoił, Chanteau wychylił się znów na drogę, ale właśnie Weronika wracała, a zobaczywszy go, krzyczeć zaczęła:
— Jak można było wyłazić! Prędzej mi zaraz przed kominek do domu!
A dogoniwszy go w korytarzu, burczeć nań poczęła jak na dziecko, na gorącym uczynku złapane.
— A jutro co? znowu będzie ból, będzie wrzask! a kto się będzie panem opiekowali? Chyba ja!
— Nie widziałaś nic? — zapytał pokornie.
— Rozumie się, że nie widziałam. Cóżbym miała widzieć? Pani pewno gdzie w bezpiecznem schronieniu siedzi!
Nie śmiał jej powiedzieć, że byłaby dobrze zrobiła, żeby poszła trochę dalej. W tej chwili nieobecność syna najbardziej go niepokoiła.
— Widziałam, — poczęła znowu służąca — że wszystko jest do góry nogami. Już wszyscy z chałup powyłazili... Już we wrześniu chata Cuchów rozpadła się na dwoje, a Prouan, który szedł dzwonić na dzwonnicę, przysięga mi się, że będzie jutro leżała jak długa.
Ale w tej właśnie chwili, wysoki, młody chłopak lat dziewiętnastu, jednym susem przeskoczył trzy stopnie przedsionka. Czoło miał szerokie, oczy jasne, a delikatny puszek ciemnego zarostu otaczał jego ściągłą twarz.
— A to już dobrze! Lazar przyszedł! — zawołał Chanteau i odetchnął lżej. — Jakiś ty zmoczony, dziecko kochane!
Młody człowiek powiesił na kołku w sieni płaszcz, z którego woda się lała.
— No i cóż? — zapytał znowu ojciec.