Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wierzył w niego! Raniło to jego umysł i serce, nie mógł się przyzwyczaić do myśli, że Francya może być tak bezmyślnie fanatyczną. Nagle ujrzał promienne zjawisko, małą Lolę inteligentną i szczęśliwą z pierwszeństwa w klasie. Odzyskał nadzieję. Przyszłość należy do dzieci. Czy te małe, rozkoszne istoty nie mogą stawiać olbrzymich kroków, jeżeli zdrowe i prawe umysły poprowadzą je do światła?
Dochodząc do szkoły, spotkał panię Férou i serce ścisnęło mu się smutkiem. Szła tamtędy; odnosząc robotę. Straciła starszą córkę po długich cierpieniach, raczej z nędzy niż z choroby, a z młodszą mieszkała w ohydnym kącie, gdzie obie zabijały się pracą, nie dającą im nawet dostatecznego pożywienia.
Marek, widząc, że się przemyka ze spuszczonemi oczami, zawstydzona swą nędzą, zatrzymał ją. Dawna tęga, przystojna blondynka o mięsistych ustach i wypukłych, jasnych oczach, zestarzała się przedwcześnie, zgarbiła i wynędzniała.
— Dzień dobry, pani Férou. Jakże tam idzie szycie.
Zmieszana zrazu, odzyskała śmiałość.
— Nigdy dobrze nie idzie. Próżno psujemy sobie oczy, jeżeli czasem dojdziemy we dwie do