Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chce poczekać na robotników, oni wyszukają przyczynę i zaradzą...
Na chwilę zamilkli, stojąc przy oknie. Ksiądz patrzał z widoczną przyjemnością na zieloność ogrodów ciągnących się w dole... Mouret nie żegnał się, osądziwszy, iż przez grzeczność powinien chwilkę tu pozostać. Wtem, niespodziewanie został ujęty uprzejmem odezwaniem się księdza:
— Pan jesteś posiadaczem ślicznego ogrodu!
— O mój ogród jest bardzo zwyczajny. Miałem w nim kilka pięknych drzew, lecz byłem zmuszony je ściąć, bo tyle dawały cienia, iż nic nie chciało rosnąć. Co robić, trzeba było poświęcić rzecz piękną dla pożytecznej. Bo oto teraz mamy jarzyny, które nam wystarczają na cały rok okrągły.
Ksiądz począł się dziwić i dopytywać, nie przypuszczał bowiem, iż tak być mogło. Ogród pana Mouret był dość obszerny, otoczony murem, wzdłuż którego ciągnął się rodzaj szpaleru, oplecionego winnemi krzewami. Obszar ogrodu dzielił się na cztery kwadraty obsadzone bukszpanem. Na samym środku znajdował się basen, w którym obecnie nie było wody. Jeden kwadrat zasadzony był kwiatami a na trzech innych, okolonych owocowymi drzewami rosły jarzyny, przeważnie kapusta i sałata. Ulice były wysypane piaskiem, równe, starannie utrzymane.