Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/634

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To niedobrze, że nie chcesz odwiedzić naszej starej... Aleksander byłby nam to ułatwił... Ona tu jest niedaleko... tuż obok twojego męża... Bardzo jest zawsze łagodna... nie ma obawy, aby się rzucała na przychodzących. Od dwunastu lat siedzi, nie ruszywszy się z fotela. Siedzi i patrzy przed siebie. Aleksandrze, prawda, że nigdy nie miewacie z nią najmniejszego kłopotu?... Szkoda... doprawdy szkoda, że nie chcesz zobaczyć swojej babki...
Gdy dozorca zaczął się z nimi żegnać, doprowadziwszy ich do furtki, Macquart zaprosił go na lampkę gorącego wina, mrugnąwszy na niego w sposób widocznie dobrze im znany, bo Aleksander zgodził się natychmiast. Idąc ku dworkowi, podtrzymywali obadwaj Martę, która chwiała się na nogach i potykała za każdym krokiem. Wreszcie musieli ją nieść, a gdy przybyli do domu, twarz jej drgała konwulsyjnie, oczy miała osłupiałe, ciało sztywne i wyprężone. Był to jeden ze zwykłych jej ataków nerwowych, trwających czasami po kilka godzin. Wyglądała jak martwa.
— Stało się, co przepowiedziałam! — zawołała Róża. — Ciekawa jestem, co będzie teras z naszym powrotem! Jak można ruszać się z domu, mając takie dziwaczne przypadłości! Szkoda, że jej nie zadusił tamten waryat, którego poszła oglądać!...
— Ha, cóż zrobić, położymy ją na mojem łóżku — rzekł wuj. — Przecież nie pomrzemy, pilnu-