Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/608

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, odbijając się sucho, ostro od gołej, zimnej ściany. Z sufitu opadało jakieś mrożące powietrze. Komin był pusty, bez szczypty popiołu.
— Pani się tutaj przeziębi — rzekł nieco łagodniejszym głosem. — Chodźmy na dół, tam będzie wygodniej rozmawiać.
— Nie, ja chcę tutaj pozostać.
Złożyła ręce i z pokorą penitentki poczęła tonem spowiedzi:
— Ojcze, ja tobie wiele zawdzięczam! Przed twojem pojawieniem się przedemną byłam ciałem bez duszy! Tobie zawdzięczam zbawienie moje! Dzięki tobie poznałam jedyne rozkosze życia mojego! Ojcze, ja ciebie za zbawcę swojego uważam! Od lat pięciu ja tylko dla ciebie i tobą żyję!...
Głos jej stawał się coraz tkliwszy, coraz namiętniejszy. Osunęła się na kolana przed nim, lecz powstrzymał ją, leżąc więc prawie na ziemi jęknęła:
— Ojcze, ja cierpię dzisiaj, ratuj mnie, bo ty jeden to możesz! Wysłuchaj mnie i nie odwracaj się odemnie! Nie opuszczaj mnie i daj mi ukojenie! Bóg mnie odpycha i modły moje odrzuca... Czuję, że przestał mieszkać w mojem sercu... Lecz ty, ojcze, ulituj się nad męczarnią moją i radź, co powinnam uczynić... Radź mi i prowadź mnie dalej ku bozkiej szczęśliwości, której pierwsze promienie ożywiły martwe serce moje! Prowadź mnie ku Bogu i rozkoszy rozproszenia się w nim i zaniknięcia w jego chwale, a jeśli nie możesz, to mnie wyratuj, dając leki zapomnienia!... Lecz nie odwracaj