Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/580

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

woli. Ona wsparła się plecami o ścianę i patrzyła na niego z rozpaczą w oczach. Smutek i żal opanowały ją stopniowo. Zwyciężona siłą jego wzroku, złożyła ręce jak do modlitwy i rzekła błagalnie:
— Ojcze, miej litość nademną... pozwól mi pozostać w Plassans, w zamian obiecuję być ci we wszystkiem posłuszną... biernie posłuszną...
Rozpłakała się, a proboszcz, wzruszy wszy ramionami, wyszedł spiesznie z pokoju, z miną męża uciekającego z domu, gdy żona mu grozi sceną małżeńską, połączoną ze łzami. Pani Faujas była temu obecną, siedząc jeszcze przy stole i kończąc spokojnie deser. Po odejściu syna nie ruszyła się z miejsca i jadła dalej, pozwalając Marcie płakać, ile zechce. Przypomniawszy sobie, że nie skosztowała jeszcze konfitur, wzięła słoik i nakładając je na talerz, rzekła obojętnie:
— Jesteś nierozsądna, moja kochana. Zobaczysz, że się doczekasz chwili, gdy Owid znienawidzi cię. Nie umiesz z nim postępować. Dla czego nie chcesz podróżować, kiedy on ci to radzi?... Przecież widzisz, że ma ochotę, abyś pojechała do Nicei, więc jedź. O dom nie potrzebujesz się niepokoić, my tutaj zostaniemy, więc wszystko znajdziesz na miejscu, gdy przyjedziesz z powrotem.
Marta szlochała coraz głośniej, zapewne nie słysząc słów pani Faujas, która, dojadłszy konfitur, dodała:
— Owid ma dość kłopotów bez ciebie... więc źle postępujesz, nie słuchając go i, sprzeciwiając się