Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, pani Fasjas zeszła z góry i oddala mi pieniądze.
Mówiąc to, Marta wyjęła z szufladki, w której, miała swoje przybory do szycia, paczkę pięciofrankówek srebrnych, zawiniętych starannie w kawałek starego dziennika. Mouret przeliczył pieniądze i przekonawszy się, że jest naprawdę siedemdziesiąt pięć franków — szepnął znacznie uspokojony: — Kiedy płacą, to wszystko dobrze... mogą sobie robić, co tylko przejść im zechce przez głowę... Ale cóż to za dziwni ludzie!... Że wyglądają na ludzi bardzo ubogich, to nie ulega wątpliwości... lecz niemało jest ludzi biednych a jednakże zachowujących się inaczej... po cóż nadawać sobie pozór ludzi podejrzanych, zdziwaczałych...
— Pani Faujas spytała się także — mówiła dalej Marta — czybyśmy nie chcieli sprzedać jej sofy, na której spał dzisiaj jej syn. Odpowiedziałam, że może sofę zatrzymać u siebie, bo tymczasowo zupełnie sofy nie potrzebujemy...
— Bardzo dobrze zrobiłaś... Lokatorom należy się względność... Mnie, widzisz, zawsze gniewają księża, z powodu braku szczerości... nigdy człowiek nie wie, co oni myślą, co zamierzają... prawdziwe skaranie boskie z takimi ludźmi... Lecz po zatem są między nimi ludzie wielkiej wartości.
Otrzymane pieniądze wpłynęły znacznie na złagodzenie jego zapatrywać. Począł żartować z Sergiusza, który znów był wczytany w sprawo-