Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Począwszy od tego dnia Marta stała się powolnem narzędziem w rękach księdza Faujas. Używał jej jako wiernej i posłusznej posłanniczki w załatwianiu różnych drobnych spraw, do których nie chciał być zbyt widocznie zamięszanym. Posyłał ją do pani de Condamin, do pani Rastoil, z którą chciał, aby weszła w bliższe stosunki. Słuchała go ślepo, nie wnikając w znaczenie rzeczy, lecz powtarzając słowa nauczonej lekcyi. Wpływ na nią wywierał nieograniczony, byłaby poszła żebrać na ulicy, gdyby taki wydał jej rozkaz. A gdy chwilami budziła się w niej namiętność domagająca się praw swoich, uspakajał ją wzrokiem, przykuwał wylew jej uczuć surowym głosem, przypominającym o poddaniu się wyrokom nieba. Onieśmielona, milkła. Pomiędzy nią a nim wznosił się mur, zbudowany wolą księdza, jego pogardą dla niewieściej słabości, wogóle dla kobiety. Gdy oddalał się od niej, uspokoiwszy miotające nią żądze, czuł wstręt i odrazę, gniewał się, iż musi się z nią liczyć i ruszał ramionami ze wzgardą atlety zatrzymanego chwilowo chwiejnemi siłami dziecka. Zdarzało się, iż wróciwszy do swego mieszkania po odbytej spowiedzi Marty, mył się, czyścił swoją odzież, jak po zetknięciu się ze zbrukanem stworzeniem.
— Dla czego nie używasz chustek do nosa, które ci dała pani Mouret?... — zapytała go raz matka. — Ona taka byłaby szczęśliwa, gdyby zobaczyła je w twoich rękach... Pomyśl, że kobiecisko