Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzać w spełnianiu obowiązków dobrej gospodyni... Skończyłem właśnie spowiadać panią Mouret, która od jakiegoś czasu jest cierpiąca... Ale teraz można już wejść... proszę... niechaj pani obejrzy obrus...
— Nie, nie... innym razem — odrzekła. Doprawdy, jest mi niewymownie przykro, że księdzu przeszkodziłam... Proszę mi wybaczyć...
Mówiąc, to przysunęła się do drzwi, wreszcie wsunęła się do kaplicy. Podczas gdy tam oglądała ów obrus wraz z panią Mouret, ksiądz pozostał na korytarzu i zaczął łajać matkę, zniżywszy głos, aby nikt nie dosłyszał, co do niej mówił.
— Matko, dla czego zatrzymałaś tę kobietę? Przecież nie powiedziałem ci, abyś nikogo nie wpuszczała do kaplicy?...
Popatrzała na niego przenikliwie i rzekła:
— Mogłeś być zupełnie spokojny, że tam ani jej, ani nikogo innego nie wpuszczę. Chyba po moim trupie byłaby przestąpiła próg kaplicy.
— Dla czego?...
— Bo myślałam, że tak powinnam postąpić dla twojego bezpieczeństwa... Owidzie... nie gniewaj się, że ci to mówię, ale sam mnie do tego zmuszasz... Przecież kazałeś mi, abym ci przyprowadzała ją tutaj, więc przypuszczałam, że chcesz, aby wszystko odbywało się pod moją osłoną... myślałam, że chcesz się w ten sposób zabezpieczyć od ludzkich domysłów... Więc siadałam przy drzwiach i strzegłam ich. Bądź przekonany, że