Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strony a jeżeli jej owe sto franków nie starczą, to może dołożyć z własnej kieszeni. Marta nigdy nie miała grosza na osobiste swoje wydatki, musiała więc wejść w porozumienie z Różą, która dokładała wszelkich starań, by dać swojej pani jakie kilkanaście franków pod koniec każdego miesiąca. Zmuszona okolicznościami, Marta pożyczała u matki, by kupić sobie trzewiki lab suknię.
— Twój mąż najwidoczniej zwaryował — mawiała wtedy pani Rougon do córki. — Przecież nie możesz chodzić goła. Muszę z nim o tem pomówić.
— Mamo, błagam cię, byś tego nie robiła — prosiła wylękniona Marta. — On ciebie, mamo, nienawidzi, wszak dobrze wiesz o tem. Otóż gdyby się dowiedział, że ci się zwierzam z mojemi kłopotami, mściłby się na mnie i jeszcze byłby gorszy.
Rozpłakawszy się, skarżyła się dalej.
— Przez tyle lat ukrywałam szczegóły mojego domowego życia... lecz dziś nie mam już siły, by cierpieć dłużej. Pamiętasz, mamo, jak mnie zawsze zamykał w domu, nie pozwalając krokiem się ruszyć na miasto. Zawsze mi dokuczał a ja zawsze mu ulegałam dla okupienia odrobiny spokoju. Teraz jest dla mnie gorszy, niż kiedykolwiek, bo się mści, że się zbuntowałam i że nie chcę być dłużej jego najniższą sługą. Razi mnie swoim egoizmem, brakiem poczuć religijnych, brakiem serca.
— Spodziewam się, że cię nie bije?...