Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grożąc jej często odesłaniem jej napowrót do konfesyonału księdza Bourette.
— Mocno żałuję, że pozwoliłem pani być moją penitentką i jeżeli chcesz nią pozostać, to trzeba w sobie wzbudzić więcej pokory. Żądam bezwarunkowego posłuszeństwa od dusz, któremi kieruję.
Marta wielbiła jego szorstkość. Czując żelazną jego dłoń po nad sobą, doznawała rozkoszy, to jego powstrzymywanie jej od zaprzepaszczenia się w ekstazie roznamiętniało ją ku niemu, rodząc coraz to silniejsze pokuszenie. Pozostawała neofitką, pragnącą zgłębić całą moc miłości, lecz pragnienia jej i żądze powstrzymywał on, przed którym drżała, nasycając się jego gniewem a zarazem odgadując siłę zabronionych jej rozkoszy. Nie znała, czem one być mogą, lecz pragnęła ich całem swem jestestwem, przebywając ku nim stacye upajającego rozmarzenia. Dawniej doznawana przez nią w kościele cicha, kojąca błogość zamieniła się w niej obecnie w coś rzeczywistszego, w jakieś szczęście, którego istnienie czuła, wywoływała. Żądzę ku podobnemu szczęściu, czuła w sobie od lat młodzieńczych, lecz dopiero teraz po skończonych latach czterdziestu, danem jej było zakosztować upragnionych uniesień. Doznawane szczęście wypełniło całą jej istotę, zapomniała o straconych na zawsze latach martwej swej młodości, zamknęła się w egoizmie swych uczuć, rozkoszując, się ich nowością, pobudzona n a-