Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wet stłumionym chichotem, który, dobiegłszy do uszów Marty, napełnił ją zgrozą. Spowiedź pani de Condamin trwała krótko, wysunęła się z konfesyonału, lecz odszedłszy parę kraków, coś musiała sobie przypomnieć, bo zagadawszy sama do siebie, przysunęła się powtórnie do kratki, szepcząc i śmiejąc się w dalszym ciągu, zapomniawszy nawet przyklęknąć.
— Ta dyablica naumyślnie takie hece wyprawia, żeby tamtej dokuczyć, bo sama nie wpadnie jak tamta! O nie, zbyt na to jest sprytna! — myślała pani Paloque, pilnie patrząc na wszystko, co się działo w kaplicy św. Michała.
Wreszcie pani de Condamin wyszła a Marta odprowadzała ją oczyma, dopóki nie znikła w bocznej nawie kościoła. Postąpiła teraz parę kroków i, wsparłszy się ręką o ścianę konfesyonału, padła na kolana z łoskotem. Pani Paloque zbliżyła się do drzwi kaplicy, wyciągnęła szyję, lecz nic, prócz sukni rozesłanej po za klęczący Martą dojrzeć nie mogła. Spowiedź trwała przeszło półgodziny. Wśród panującej ciszy od czasu do czasu wydostawał się z konfesyonału przygnębiający, tłumiony jęk lub szlochanie, przerywane lekkim suchym trzaskiem drzewa, ulegającego nerwowemu szarpnięciu się spowiednika. Pani Paloque zaczynała się już nudzić, lecz pragnęła zobaczyć twarz Marty po ukończonej spowiedzi, skutkiem tego szpiegowała dalej kaplicę, przytuliwszy się do samego muru.