Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pannie Aurelii za niezrównaną zręcznośc okazaną przy ostatniem pochwyceniu wolanta. Pan Rastoil, który sobie przerwał opowiadanie, by się przekonać o przyczynie wesołości grających w wolanta, rzekł z uśmiechem:
— Czy słyszycie?... To się bawią! Zazdrość aż bierze nas starych i smutno się robi na myśl minionej na zawsze młodości.
A następnie, wracając do poprzedniego wątku rozmowy, rzekł głosem poważnym:
— Tak, moi panowie... dzięki opowiadaniom mojej żony i mojego syna, pokochałem księdza Faujas. Wyznaję, że szczerze żałuję, widząc krańcową jego powściągliwość zawierania stosunków towarzyskich, bo pragnąłbym go mieć jak najczęstszym gościem.
Pan de Bourdeu potakiwał, kiwając głową, gdy w zaułku rozległo się klaskanie w dłonie, okrzyki, podziwienia, śmiechy i słowa krzyżujące się w powietrzu i przyśpieszone bieganie. Można było przypuszczać, że tam bawią się i swawolą dzieci, wypuszczone z klasy na chwilowy odpoczynek. Pan Rastoil powstał nagle z krzesła, mówiąc:
— Chodźmy zobaczyć... dalibóg nie mogę już dłużej siedzieć z ciekawości.
Poszedł, pociągając za swoim przykładem obu swych przyjaciół. Wszyscy trzej zatrzymali się we drzwiach, wychodzących na zaułek, zauważywszy, że po raz pierwszy odeszli tak daleko od zwykłego miejsca swych posiedzeń w ogrodzie. Spo-