Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ksiądz Faujas, chodząc wolnemi krokami po ogrodzie państwa Mouret i według zwyczaju czytając brewiarz, spoglądał od czasu do czasu w stronę muru wychodzącego na zaułek i widział w powietrzu łuki zakreślane przez wolant, szybujący w tę lub przeciwną stronę. Było to coś podobnego do lotu wielkiego, białego motyla.
— Księże proboszczu, proszę roztworzyć! — zawołała panna Aniela, stukając do furtki ogrodowej. — Wolant przeleciał przez mur na pańską stronę.
Proboszcz podniósł spadły wolant i roztworzył drzwi ogrodu.
— Dziękuję, najuprzejmiej dziękuję — rzekła panna Aurelia, stojąc przed księdzem i trzymając rakietę w ręku. — To Anielka taka niezgrabna... Któregoś dnia grałyśmy we dwie w naszym ogrodzie, otóż proszę sobie wyobrazić, że rzuciła wolantem tak nieszczęśliwie, iż wpadł do ucha papy przypatrującego się nam z daleka. Uderzenie było tak silne, że papa ogłuchł na dwadzieścia cztery godzin.
Znów wszyscy parsknęli śmiechem. Zmęczony grą, ksiądz Surin stał rumiany i ładny jak panna, ocierając sobie czoło lekkiemi dotknięciami batystowej, woniejącej chusteczki Długie, puklowane blond włosy odrzucił w tył głowy i zaczął się wachlować rakietą, przeginając tors z wdziękiem, uśmiechnięty, zapłoniony, z połyskującemi oczami; nie zauważył nawet, iż rabat przekręcił mu się nie-