Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiodła go na środek salonu, pieszcząc go wzrokiem i kiwając głową na znak uwielbienia.
— Co za szczęście, co za miła niespodzianka! powtarzała przeciągle. — Już wieki całe jak pana nie widziałam! Cieszę się niewymownie z pomyślności, jaka pana spotkała, cieszę się tem goręcej, iż temu zapewne trzeba przypisać pańskie przybycie?... Są ludzie, którzy przypominają sobie o przyjaciołach dopiero w chwilach powodzenia!
On kłaniał się swobodnie na wszystkie strony, wzbudzając ogólny zachwyt pomiędzy paniami, szepczącemi półgłosem jego pochwały. Pani Delangre i pani Rastoil same podeszły ku niemu, nie mogąc dłużej się powstrzymać i zaczęły mu składać powinszowania, albowiem nominacya jego była już od rana oficyalnie wiadomą. Za przykładem tych pań, zbliżył się kolejno mer, sędzia pokoju, nawet pan de Bourdeu, ściskając mu dłonie z objawami wielkiej życzliwości.
— To mi zuch! — szepnął pan de Condamin do ucha doktorowi Porquier. — Zajdzie daleko! Za tego mógłbym ręczyć, że zajdzie chociażby przebojem!... Od pierwszej chwili takie na mnie wywarł wrażeżenie... Wiesz pan, że on i czarnuszka łżą jak najęci, opowiadając na głos, że dawno się nie widzieli! Przypadkowo zupełnie, lecz przynajmniej dziesięć razy widziałem go wychodzącego ztąd pokryjomu o zmierzchu. Wspólnie zastawiają sieci, i wąchali się od razu... wyobrazić sobie łatwo, jakie czyste obrabiają interesa!