Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ksiądz Faujas stał i patrzał na twarz nieboszczyka, wreszcie przyklęknął na chwilę, poczem wysunął się z pokoju. Zamodlony i łkający ksiądz Bourette nie zauważył jego odejścia.
Ksiądz Faujas poszedł wprost do biskupiego pałacu. W przedpokoju spotkał księdza Surin, przybocznego sekretarza Jego wielebności.
— Jeżeli kolega pragnął się widzieć z biskupem, to próżna fatyga — rzekł do przybyłego młody i przystojny ksiądz Surin. — Jego wielebność nikogo dziś nie przyjmuje.
— Przychodzę w sprawie pilnej, niecierpiącej zwłoki — odrzekł spokojnie ksiądz. Proszę zawiadomić o mojem przybyciu... W każdym razie poczekam.
— Czekanie nic nie pomoże, Jego wielebność ma dziś zbyt wiele zajęcia. Niech kolega do jutra sprawę odłoży.
Ksiądz Faujas miał właśnie siąść na krześle w zamiarze czekania, gdy drzwi się uchyliły i ukazał się w nich biskup. Zobaczywszy księdza Faujas, drgnął nerwowo z niezadowolenia i w pierwszej chwili udał, że go nie widzi.
— Moje dziecko — rzekł do swego sekretarza przybocznego, gdy skończysz układanie tych papierów, to przyjdziesz do mojego gabinetu, bo muszę list podyktować...
Powiedziawszy to, zwrócił się w stronę księdza Faujas: