Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Patrz, oni zachowują się o wiele spokojniej, aniżeli można było przypuszczać.
Rzeczywiście, na drugiem piętrze było cicho i spokojnie, jak dawniej. Prawda, iż Róża utrzymywała, że po kilka razy dziennie wybuchały kłótnie pomiędzy matką a córką, lecz natychmiast odzywał się surowy głos księdza i wszystko od razu milkło. Trouche regularnie wychodził z domu każdego rana o kwadrans przed dziesiątą a wracał o kwadrans po czwartej. Wieczorami nigdy nie wychodził. Olimpia towarzyszyła czasami matce idącej za sprawunkami na miasto, lecz nikt jej nie widział wychodzącej oddzielnie.
Okno sypialnego pokoju państwa Trouche wychodziło na ogród. Było to ostatnie okno na prawo, naprzeciwko wysokich drzew rosnących w parku podprefektury. Było teraz zasłonięte firanką z czerwonego perkalu, zdobnego żółtym pasem. Jaskrawość tej firanki świeżo założonej odbijała krzycząco od białych muślinów, które majaczyły po za szybami pokoju księdza Faujas. Okno to pozostawało zawsze zamknięte.
Któregoś wieczoru, ksiądz Faujas z matką był u państwa Mouret podług przyjętego codziennego zwyczaju i siedział wraz z nimi na tarasie. Wtem, dał się słyszeć lekki kaszel. Ksiądz podniósł pośpiesznie głowę w górę i ujrzał państwa Trouche, wychylających się przez okno swego pokoju, Z gniewną twarzą patrzał ku nim przez chwilę, przerwawszy rozmowę prowadzoną z Martą. Pań-