Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liszka malagi, oraz biszkopcika położonego aa wytwornym talerzyku. Był w dobrym humorze i każdej z dam-opiekunek, powiedział parę słów oddzielcie i z wielką uprzejmością. Ta szczęśliwa okoliczność uwieńczyła pobożną uroczystość, która w pierwszych chwilach zapowiadała się źle, albowiem wiele z pań poobrażało się wzajemnie, skutkiem nieoględnie wyznaczonych im miejsc na estradzie. Pochlebne słowa biskupa zatarły przykre wrażenie i panie odzyskały wesołość, pogodziwszy się z sobą bez bliższego porozumienia. Gdy zaproszeni goście odeszli i panie pozostały same w swej sali, oświadczyły jednogłośnie, iż wszystko odbyło się jak najlepiej, poczem zaczęły się zachwycać uprzejmością biskupa. Jedna tylko pani Paloque milczała, zsiniawszy z gniewu. Biskup bowiem o niej jednej zapomniał przy składaniu pochwał damom z komitetu.
— Miałeś najzupełniejszą racyę — wrzasnęła z wściekłością do męża, skoro tylko wróciła do domu. — Traktują mnie jak psa! Pomniatają mną jak psem! Doprawdy, żałuję, żem się dała wciągnąć w ten głupi ich pomysł. Bo powiedz tylko, co to za zgorszenie może wyniknąć z takiego spędzenia do kupy całej zgrai ulicznic, zepsutych do szpiku kości. Dziwię się tej wiecznej mojej uległości, pomimo iż tak srogo już to nieraz w życiu opłaciłam! Przecież wiesz najlepiej, ile czasu zmarnowałam, by wszystko za te panie robić, otóż czy uwierzysz?... Biskup winszował im, chwalił