Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ojciec pewnie bardzo zmęczony?
— Tak, trochę.
I nie mówiąc słowa o całodziennej swej wycieczce po za miastem, zaczął się rozglądać dokoła a spostrzegłszy rzucone na ścieżkę grabie i rydel, zawołał z niezadowolnieniem:
— Już ze sto razy mówiłem, że trzeba chować na miejsce narzędzia, któremi się posługujecie. Niechaj spadnie trochę deszczu a wszystko zardzewieje.
To rzekłszy, zeszedł do ogrodu, podniósł rydel i grabie, wniósł je do cieplarni i zawiesił na przeznaczonym dla nich gwoździu. Potem zawrócił ku domowi, rozglądając się uważnie, czy jeszcze nie dostrzeże jakiego nieporządku.
— Uczysz się lekcyi? — zapytał Sergiusza, który ani na chwilę nie przestał czytać książki wyjętej z kieszeni.
— Nie ojcze, to nie lekcya. Czytam książkę, pożyczoną mi przez księdza Bourrette’a. Jest to sprawozdanie z działalności misyonarzy w Chinach.
Mouret zatrzymał się, przechodząc koło żony.
— Czy nikt nie pytał się dziś o mnie? Nikt do mnie nie przychodził?
— Nie, nikt — odrzekła powoli Marta, spojrzawszy na męża z pewnem zadziwieniem.
Chciał dalej coś mówić, lecz się powstrzymał i, podszedłszy do otwartego okna, zawołał:
— Różo, kiedyż nam dasz obiad, z którym było ci tak pilno?...