Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy, które ich różnią, są pozbawione wszelkiej podstawy...
Pan de Condamin zamilkł, widząc nadchodzącego młodego człowieka, z którym poprzednio rozmawiał.
— Niechże panów zapoznam — rzekł, przedstawiając — pan Wilhelm Porquier, syn doktora Porquier.
A gdy Wilhelm usiadł, zapytał go z drwiącym uśmiechem:
— No powiedz nam, cóżeś słyszał i widział zajmującego w zielonym salonie?
— Prawienie — odrzekł młodzieniec, uśmiechając się również złośliwie. — Widziałem pańtwa Paloque. Pani Rougon stara się ich usadowić zawsze z tyłu za jaką firanką, by która z pań obecnych nie miała później jakich pretensyj... Zauważyłem, że wogóle panie odwracają od nich oczy... przypuszczam, iż to od tej chwili, gdy jakaś kobieta, która ich znała, urodziła potwora... a inna z przerażenia na ich widok przedwcześnie poroniła... Paloque, wiedząc jakie wywiera wrażenie, nie spuszcza z oka pana Rastoil, bo chciałby go co rychlej uśmiercić. Musi pan wiedzieć, że Paloque ma ochotę być prezydentem... a więc pragnie, by teraźniejszy zszedł z tego świata.
Rozśmieli się obadwaj. Szpetota twarzy państwa Paloque była odwiecznym tematem dowcipków towarzystwa, zbierającego się w salonie pani Felicyi. Po chwilowem milczeniu Wilhelm rzekł: