Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przybiegającej dziewczynce pokarała uszytą lalkę z okrągłą głową ze zbitych gałganków, ze sztywnemi rękoma z sukna i przybraną we wspaniałą spódnicę z perkaliku w kwiatki. Na widok tak pięknej lalki twarz dziecka zarumieniła się z radości. Siadła na stołeczku przy matce i ująwszy lalkę, zaczęła ją całować, kołysać z dziecinnem przejęciem i uciechą. Lalka wyrugowała z jej pamięci smutek, spowodowany ucieczką niebieskiego ptaszka. Sergiusz przysiadł się koło brata a Marta wzięła znów do ręki pończochę z rozpoczętem cerowaniem.
— Więc dziś muzyka grała w alejach? — spytała półgłosem.
— Tak, jak zwykle co czwartek — odpowiedział Oktawiusz. — Szkoda, wielka szkoda, że ty, mamo, nie chcesz z tego korzystać. Wszystkich tam można zobaczyć: panny Rastoil, panią de Condamin, pana Paloque, żonę i córkę burmistrza, słowem wszystkich... Mamo, powiedz proszę, dla czego ty nigdy nie chodzisz posłuchać trochę muzyki?
Marta, nie podnosząc oczu od cery, którą właśnie kończyła, szepnęła:
— Chyba już wiacie, moje dzieci, że ja nie lubię wychodzić z domu. Dobrze mi i spokojnie na naszym tarasie. Wreszcie trzeba, aby ktoś z nas pozostawał zawsze przy Dezyderyi.
Oktawiusz chciał coś odpowiedzieć, lecz spojrzał na siostrę i zamilkł. Począł gwizdać zcicha