Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miaru pychy, tronując w swoim bogatym salonie...
Ksiądz Faujas, słysząc każde słowo rozmowy dwóch nieznjomych sobie mężczyzn, obrócił zlekka głowę, by módz lepiej widzieć, co się dzieje w zielonym salonie. Ujrzał panią Rougon w pośród otaczających ją, osób; stała, prostując się a może nawet wspinając, by się wydać wyższą i wodziła oczami po wszystkich, jak królowa, oczekująca należnych sobie hołdów. Chwilami przymykała oczy, jakby olśniona nadmiarem tryumfu i mdlejąca z rozkoszy, wytworzonej z pochwał, odurzających ją wonią kadzideł, co się unosiły aż pod złociste stropy bogatego salonu, będącego świątynią, którą posiadła dla wzniesienia sobie przynależnego ołtarza.
— Otóż nadszedł i twój ojciec — ozwał się głos starszego mężczyzny. Dziwię się, że nie znasz przez niego tych wszystkich szczegółów dotyczących państwa Rougon... Bo ten zacny doktór zna niemało tajemnic i mógłby ciekawsze jeszcze rzeczy opowiedzieć o pani Felicyi...
— Zapewne... domyślam się, że ojciec wie nie mało... lecz on mi nigdy o tem nie wspomina, bo się lęka, że mógłbym się niepotrzebnie wygadać, a tem samem jego narazić... Tak, ojciec niema do mnie zaufania. Czyż pan nie wiesz, że już mnie wyklął kilkakrotnie, twierdząc, że przezemnie może utracić swoją klientelę w Plassans?... Przepraszam... lecz muszę pana na chwilę porzucić,