Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

licyo... a wam, moi drodzy także przywiozłem dwa również tłuste; oddałem je Róży, wysiadając z wózka. Utuczyłem te dwie pary królików z zamiarem złożenia ich rodzinie w prezencie... Bo już taka moja natura... lubię wam sprawiać niespodzianki...
Pani Felicya pobladła, zacisnęła usta i tłumiła wzrastający gniew, który w niej wrzał zwłaszcza, z powodu spojrzeń ukośnych, rzucanych na nią przez zięcia. Miała ochotę wyjść, lecz lękała się, by Macquart nie wygadał się z czem niepotrzebnem.
— Dziękujemy ci, mój wuju, za króliki — rzekł Mouret. — Będą pewnie równie smaczne jak śliwki, które nam przywiozłeś za twej ostatniej bytności. Wuju, a może zechcesz napić się wina?...
— Tego nigdy nie odmawiam, i owszem...
Podczas gdy Róża podawała wino, wuj rozsiadł się na balustradzie tarasu. Podany sobie kieliszek pił zwolna, cmokając i podnosząc wino w górę, pod światło dla dokładniejszego zbadania koloru.
— To wino pochodzi z Saint-Eutrope — szepnął, smakując. Znam się na tem i zawsze wiem, zkąd pochodzi każda butelka. Nikt tak nie zna naszych winnic, jak wuj Macquart.
Kiwał głową i pomrukiwał coś z zadowoleniem. Wtem Mouret zapytał go z ukrytą intencyą w głosie:
— A cóż słychać w Tulettes?