Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Jedenasta biła na Giełdzie, gdy Saoccard wszedł do restauracyi Champeaux. Stanąwszy na progu sali biało malowanej, zdobnej złoconemi sztukateryami, powiódł oczyma po małych stoliczkach, przy których siedzieli goście ożywioną rozmową zajęci. Na twarzy jego odbiło się zdumienie, gdy nie znalazł wpośród nich człowieka, którego spodziewał się tu zastać.
Ujrzawszy w pośród żywo uwijającej się służby kelnera, który biegł roznosząc półmiski:
— Słuchaj no! — zawołał — czy Huret nie był tutaj?
— Nie, proszę pana, nie było go dotąd.
Saccard rozejrzał się raz jeszcze i usiadł przy stojącym we framudze okna stoliku, od którego w tej chwili wstawał gość jakiś. Przekonany, że przybył zapóźno, zwrócił się do okna, badawczem spojrzeniem przeprowadzając przechodniów. Wtedy nawet, gdy zmieniono ma nakrycie, nie zadysponował odrazu, lecz oczy miał zwrócone na plac, który wesoło wyglądał w pogodny dzień majowy. O tej porze gdy wszysoy siedzieli przy śniadaniu, plac był pusty prawie: nikogo widać nie było na ławkach stojących w cieniu kasztanów, które