Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/670

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciwnościami losu matka usiadła na chwilę, gdy we drzwiach ukazał się znowu Busch — tym razem nie sam jednak, ale prowadząc z sobą Leonię.
— Proszę pani, oto moja klientka, musimy raz wreszcie z tem skończyć.
Dreszcz zgrozy wstrząsnął ciałem hrabiny, gdy spojrzała na Leonię. Jaskrawa suknia dziewczyny, obrzękła jej twarz, czarne włosy spadające aż na oczy, wyraz ohydnego zezwierzęcenia malujący się w całej postaci — wszystko to świadczyło wymownie o długoletniej rozpuście. Po latach przebaczenia i zapomnienia, serce hrabiny ścisnęło się bólem dumy zranionej. O Boże! więc dla takich to upadłych istot hrabia ją zdradzał!
— Musimy się śpieszyć — nalegał Busch — bo moja klientka nie może wydalać się na długo z domu przy ulicy Feydeau...
— Przy ulicy Feydeau — poowtórzyła hrabina, nie rozumiejąc, o co chodzi.
— No, tak... ona tam jest w domu publicznym.
Nie wiedząc, co począć, hrabina podeszła do alkowy i drżącemi rękoma zasunęła parawan, do połowy tylko zasłaniający wejście. Alicya w gorączce poruszyła się pod kołdrą. Ach! oby ona zasnęła!... oby nie widziała i nie słyszała tego, co się tutaj dzieje!
Tymczasem Busch prawił dalej:
— Niechże pani zechce zrozumieć, że ta panienka powierzyła mi swoją sprawę i że ja występuję