Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka, Méchainowa siedziała na jedynem krześle, nie poruszywszy się, ani odezwawszy słowa. Saccard stał w progu a nie chcąc, aby Busch przypuszczał, iż przychodzi tu na skutek gróźb jego, wszczął natychmiast rozmowę o sprawie Jordana.
— Przepraszam pana, przyszedłem tu z zamiarem uregulowania należności jednego z naszych współpracowników, którego pan prześladujesz z oburzającą prawdziwie zajadłością... Uczciwy człowiek wstydziłby się postąpić tak, jak pan dziś rano postąpiłeś z jego żoną.
Busch napadnięty znienacka w chwili, w której sam zamierzał zająć stanowisko zaczepne, stracił grunt pod nogami, zapomniał o tamtej historyi i nie był zdolnym pohamować gniewu.
— A! przychodzisz pan w interesie Jordanów!.. Mój panie, w interesach nikt nie rządzi się delikatnością, ani myśli o tem, że ma do czynienia z kobietami... Kto winien, niechaj płaci i basta!... Nicponie kpią sobie ze mnie już od lat tylu, dyabli wiedzą z jakim trudem wyciągnąłem od niob grosz po groszu czterysta franków!... Niech ich piorun trzaśnie! Jutro rano każę ich na bruk wy rzucić, jeżeli dziś jeszcze przed wieczorem nie położą mi na stół reszty długu, to jest trzystu trzydziestu franków piętnastu centymów!...
Saccard, chcąc go doprowadzić do ostatecznej złości, zaczął przekładać, że Jordan zapłacił mu z pewnością ze czterdzieści razy ten dług, który