Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/506

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic, moja droga, wszystko stracone!... Nigdzie nic dostać nie mogłem.
Z ust Marceli wyrwał się okrzyk cichy, lecz malujący beznadziejną jej rozpacz.
— Ach! mój Boże! W tejże chwili Saccard wyszedł z gabinetu redaktora i zdziwił się, spostrzegłszy tu jeszcze młodą kobietę.
— Jakto? więc mąż pani dopiero co przyszedł!... Cóż to za latawiec! A przecież prosiłem panią abyś zechciała zaczekać na niego w moim gabinecie.
Marcela utkwiła wzrok w jego twarzy i nagle blask dziwny zajaśniał w bezdennie smutnych jej oczach. Bez chwili namysłu, z odwagą podniecającą zawsze kobiety w przystępie uniesienia, zawołała:
— Mam wielką prośbę do pana... Może teraz zechce pan przejść z nami na chwilę do swego gabinetu...
— I owszem.
Jordan, domyślając się o co chodzi, usiłował ją powstrzymać. Przejęty chorobliwym niepokojem, jaki wszelkie kwestye pieniężne zawsze w nim wzbudzały, szeptał jej do ucha: „nie! nie!“ ale ona wysunęła mu się z rąk. Rad nie rad, musiał iść za nią.
— Panie Saccard — zaczęła znów młoda kobieta, zamknąwszy drzwi za sobą — mąż mój biega napróżno od dwóch godzin, aby dostać poży-