Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nie czekając odpowiedzi, dodała:
— Ja czytuję je co wieczór, ojciec przynosi mi zawsze dzienniki... On sam przegląda je przedtem a potem słucha po raz drugi... Nigdy by się człowiek tem nie znudził, bo oni tam obiecują tyle pięknych rzeczy. Kładę się teraz spać, mając tak nabitą głowę, że ciągle mi się śni to wszystko. A ojciec powiada, że miewa także rozmaite sny, które nam wróżą szczęście. Onegdaj śniło nam się obojgu, żeśmy zbierali łopatką na ulicy same pięciofrankówki... Cieszyliśmy się z całego serca...
Przerywając znowu ciąg opowiadania, spytała:
— A czy pani dużo ma akcyj?
— Nie mam ani jednej — odrzekła Marcela.
Drobna twarzyczka Natalii z wijącemi się nad czołem jasnemi loczkami, przybrała wyraz głębokiego politowania... Ach! biedni ludzie, jeżeli nie posiadają ani jednej akcyi!... Usłyszawszy głos ojca, który ją wołał, aby idąc do Batignolles, odniosła po drodze korektę jednemu z współpracowników, Natalia odeszła z zabawną powagą kapitalistki głęboko przeświadczonej o swej wyższości. Teraz codzień prawie wstępowała ona do redakcyi, aby dowiedzieć się wcześniej kursów giełdowych.
Pozostawszy samą na ławeczce, Marcela tak zwykle wesoła i pełna energii, pogrążyła się w głębokiej zadumie... Ach! tak ponuro i ciemno