Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pani Conin. służył jej nieraz za miejsce schadzek, gdy przyszła jej fantazya oddania się któremu z giełdowców w godzinach, w których mąż jej oprawiał karnety, ona zaś biegała po mieście za interesami sklepu.
— Widziałem panią z Gustawem Sédille, który jest pani kochankiem...
Wdzięcznym ruchem głowy zaprzeczyła temu... Nie, nie ma i nigdy nie miała kochanka... Żaden mężczyzna poszczycić się nie może, że mu się więcej niż raz oddała.
— Za kogóż pan mnie bierze? — spytała. — Pozwalam raz tylko... wypadkowo... dla przyjemności... bo mnie to do niczego nie zobowiązuje... A potem każdy z tych panów jest mi wdzięcznym, zachowuje wszystko w tajemnicy i pozostaje moim przyjacielem.
— Może ja jestem za stary dla pani?
Znowu przecząco wstrząsnęła głową i uśmiechnęła się, jak gdyby dając do zrozumienia, że do młodości żadnej wagi nie przywiązuje. Nieraz oddawała się ludziom starszym, brzydszym od Saccarda i nie mającym ani grosza w kieszeni.
— Dlaczegóż więc pani mi odmawia?
— Ach, mój Boże, przecież to jasne jak dzień... Dlatego, że mi się pan nie podoba... Za nic w świecie!
Mówiła to uprzejmie, zdawała się nawet zmartwioną, że nie może go zadowolnić.