Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiecie do czego ja dążę? Oto chcę doprowadzić kurs do trzech tysięcy franków za akcyę!
I tryumfalnym gestem wskazywał w przestrzeni kurs trzech tysięcy franków, widział go wschodzącym jak gwiazda w oddali na widnokręgu giełdy migocząca.
— To szaleństwo! — zawołała pani Karolina.
— Z chwilą, gdy akcye podniosą się po nad dwa tysiące franków, dalsza zwyżka będzie niebezpieczną — oświadczył Hamelin — i co do mnie, ostrzegam pana, że sprzedam swoje akcye, bo nie chcę brać udziału w takiem szaleństwie.
Saccard zaczął nucić wesoło, twierdząc, iż wszyscy ostrzegają zawsze, że sprzedadzą a potem nie sprzedają. Upierał się, że wbrew ich własnej woli potrafi ich wzbogacić i uśmiechał się wesoło lecz ironicznie.
— Zaufajcie mi tylko, zdaje mi się, że nie tak źle pokierowałem waszemi interesami... Sadowa przyniosła wam milion, nieprawdaż?
Tak było w istocie; Hamelin i pani Karolina zapomnieli o tem, iż przyjęli ów milion wyłowiony w mętnych nurtach giełdy. Zbledli oboje i milczeli przez chwilę, przejęci niepokojem ludzi uczciwych ale niepewnych, czy spełnili swój obowiązek. Czyliż i oni także ulegli zarazie spekulacyi? Czy gnić już zaczynali w tej zepsutej atmosferze, w której żyd byli zmuszeni?
— Zapewne — szepnął wreszcie inżynier — ale gdybym ja był obecnym...