Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A cóż mnie ludzka gadanina obchodzić może! — przerwał Saccard z oburzeniem. — Przyznaj sam, czy nie postępowałem rozsądnie: czyż towarzystwo zjednoczonych statków, kopalnie w górach Karmelu, lub też bank turecki nie przyniosą zysków większych aniżeli te, które podaję w tym bilansie? W każdym liście zapewniałeś mnie o zwycięstwie, wszystko idzie jak najpomyślniej a teraz ty pierwszy wyrażasz się niedowierzająco o naszem powodzeniu?
Hamelin zapewnił go z uśmiechem, że ani na chwilę nie zwątpił o pewności powodzenia, ale że jest zwolennikiem regularnego biegu interesów.
— Rzeczywiście — wtrąciła łagodnie pani Karolina — po co ten pośpiech? Czy nie możnaby poczekać do kwietnia i wtedy dopiero powiększyć kapitał? Albo też... jeżeli pan istotnie potrzebujesz mieć o dwadzieścia pięć milionów więcej, dlaczegóż nie wypuścicie odrazu akcyj po tysiąc lub po tysiąc dwieście franków, skutkiem czego możnaby uniknąć ciągnienia zysków z przyszłego bilansu?
Saccard milczał przez chwilę zmięszany i zdziwiony tem, że podobna kombinacya mogła powstać w jej umyśle.
— Zapewne — odrzekł wreszcie — licząc owe sto tysięcy akcyj po tysiąc sto a nie po osiemset piędziesiąt franków, możnaby otrzymać akurat dwadzieścia pięć milionów.