Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krwi uderzyła mu do głowy, serce jego zabiło niewymowną radością.
— A zatem nic mi pan nie powie?
— Nie, pani, nie mam do powiedzenia nic takiego, o czemby pani już nie wiedziała.
Oddalając się od karety, myślał w duchu „Nie chciałaś być czulszą dla mnie, pijże teraz piwo, któregoś sama nawarzyła! Może przynajmniej na drugi raz okażesz się przystępniejszą.“ Nigdy baronowa nie wydała mu się równie jak dzisiaj powabną, pocieszał się też nadzieją, że kiedyś z pewnością ją posiądzie.
Wracając na plac giełdy, zadrżał z obawy, ujrzawszy Gundermana, zmierzającego w tę samą stronę z ulicy Vivienne. Z oddali król bankierów wydawał się mniejszym, niżeli był w istocie, ale Saccard pewien był, że się nie myli i że go poznaje. Gunderman szedł wolnym, majestatycznym krokiem, z dumnie podniesioną głową, niby król, który spojrzeć nie raczy na otaczający go tłum poddanych. Sccard spoglądał na niego z przerażeniem, starając się przeniknąć znaczenie każdego jego ruchu. Spostrzegłszy, że Nathanson podchodzi do bankiera, pomyślał, że już wszystko stracone i wtedy dopiero odzyskał nadzieję, gdy kulisier odszedł z wyrazem niezadowolenia na twarzy. Nagle serce zabiło mu żywiej z radości. Gunderman bowiem wszedł do cukierni po cukierki dla wnucząt, czego nie zwykł czynić nigdy w dnie kryzysów. Przekonywający ten dowód