Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

minała wtedy tylko, gdy chciała wytłomaczyć pochodzenie swojej posiadłości. Zły to interes, który prędzej lab później wpędzi ją do grobu — utyskiwała zwykle — więcej ma z tem kłopotu aniżeli zysku, szczególniej od czasu, kiedy policya dokucza jej nieustannie, nasyłając inspektorów, którzy wymagają ciągłych reparacyj i ulepszeń pod pozorem, że ludzie zdychają tutaj jak muchy. Prawdę mówiąc, broniła się ona energicznie i nie chciała wydać ani grosza! To koniec świata! niedługo zachce im się może, aby stawiała kominki z lustrami w tych pokojach, które odnajmuje po dwa franki tygodniowo! Ani słowa jednak nie wspomniała o tem, jak nielitościwie ściąga należność za komorne, jak wyrzuca na bruk biedne rodziny, które zapłaty tej nie uiściły z góry; nie wspomniała ani słowa, że baczniej od policyi nad wszystkiem czuwając, wzbudza taką grozę w całej dzielnicy, iż żaden bezdomny żebrak nie ośmieliłby się przenocować pod murem jej domu.
Pani Karolina ze ściśnionem sercem rozglądała się po podwórzu, zawalonem śmieciami, pełnem dołów i wybojów, na którem nagromadzone nieczystości zamieniły je w prawdziwą kloakę. W całej posiadłości Méchainowej nie było ani śmietnika, ani ustępu, wszystko więc wyrzucana tutaj i całe podwórze zamieniło się w gnojowisko, które, powiększając się z dniem każdym, zatruwało powietrze. Szczęściem dziś było zimno,