Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sięgała, że nigdy niczyją kochanką nie była, on sądził z początku, że przez dumę kobiecą zapiera się prawdy. Zaczęła powtarzać zapewnienia swoje z taką siłą, spoglądała na niego z taką szczerością, że ostatecznie uwierzył w prawdę jej słów: uwierzył, że dumna, prawa kobieta w dniu ślubu dopiero chciała się oddać człowiekowi, który czekał na nią dwa lata, a potem, znudzony czekaniem, ożenił się z inną, posiadającą urok młodości i bogactwa. I dziwna rzecz: przeświadczenie to, które powinno było podniecić uczucie Saccarda, przejmowało go przeciwnie dziwnem zakłopotaniem; wstydził się niejako tak łatwego i przypadkowego zwycięztwa. Zresztą nie powtarzało się to więcej, bo żadne z nich zdawało się nie mieć ku temu ochoty.
Przez dwa tygodnie pani Karolina była wciąż niewypowiedzianie smutną. Instynktowne pragnienie życia — ów impuls, który czyni życie radością i koniecznością — zamarło teraz w jej sercu. Sumiennie, akuratnie wypełniała rozliczna obowiązki swoje, ale myślą zdawała się być gdzieindziej, obojętna dla wszystkich spraw ludzkich. Pracowała bezmyślnie, jak maszyna; nicość wszechrzeczy przejmowała ją bezgraniczną rozpaczą. Po utracie siły ducha i wesołości, jedna tylko pozostała jej rozrywka w chwilach wolnych od zajęć: godzinami całemi stała przy słupie w gabinecie brata, z czołem opartem o szybę, z oczyma utkwionomi w ogród pałacu Beauvil-