Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowę, czując, że brat nawskroś go przejrzał. Ten zaś ciągnął z przyjacielskiem grubiaństwem:
— Przychodzisz, bym cię tu gdzie pomieścił, nieprawdaż? Myślałem już o tobie, ale dotychczas nic nie znalazłem. Pojmiesz, że nie chcę cię umieścić gdziekolwiekbądź. Tobie trzeba urzędu, na którym doszedłbyś do czegoś, mógł myśleć o własnych interesach, bez niebezpieczeństwa zarówno dla ciebie, jak dla mnie... Nie zaprzeczaj, jesteśmy sami, możemy sobie wzajem wypowiedzieć pewne rzeczy...
Arystydes uważał, że najlepiej będzie rozśmiać się.
— Och, ja wiem, żeś ty inteligentny — ciągnął Eugeniusz — i że nie popełniłbyś już nieprodukcyjnego głupstwa... Skoro tylko zdarzy się sposobność, umieszczę cię. Gdybyś przez ten czas potrzebował jakichś dwudziestu franków, udawaj się zawsze do mnie.
Rozmawiali przez chwilę o powstaniu na południu, z którego ich ojciec odniósł zysk dla siebie. Eugeniusz ubierał się, rozmawiając. Na ulicy, w chwili rozstania się z bratem, zatrzymał go jeszcze na chwilę i rzekł doń cichszym głosem:
— Zobowiążesz mnie, nie włócząc się zbytecznie po mieście; czekaj spokojnie u siebie w domu na urząd, który ci przyrzekam... Nieprzyjemnieby mi było, gdyby brat mój miał gdzieś antiszambrować.