Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z stanikiem pod samą szyję, z piersią płaską, z małą, brzydką główką, ucharakteryzowaną na chłopca, wyglądała raczej jak chłopak przebrany za dziewczynę. Chwilami wszakże szczupłe jej rączęta, jej figurka skrzywiona, przybierały jakieś pozy zaniedbania i płomienie gorące przebiegały w głębi jej oczu, dziecinnych jeszcze, choć dotknięcie Maksyma, bawiącego się jej rękami nie wywoływało jej na twarz najmniejszego rumieńca. I oboje, śmiejąc się tak serdecznie, zapomnieli o obecności innych, pewni będąc, że są sami; ani spostrzegli nawet Renaty, która, stojąc w pośrodku oranżeryi, wpół ukryta po za liśćmi roślin, przypatrywała im się z daleka.
Przed chwilą widok Maksyma i Ludwiki zatrzymał nagle młodą kobietę, gdy przechadzała się aleją, po za jednym z krzewów. Dokoła niej gorąca cieplarnia, podobna do kościelnej nawy, której smukłe filarki żelazne wybiegały śmiało w górę, podtrzymując dach szklany, roztaczała grube liście roślin podzwrotnikowych, strzelające wysoko race wspaniałej zieleni.
Pośrodku w owalnym basenie równo z ziemią żyły swem tajemniczem życiem wodne rośliny, cała wodna flora słonecznych krain. Cyclanthusy, wznosząc w górę zielone swe pióropusze, otaczały potężną opaską fontannę, która wyglądała jak ucięty kapitel jakiejś cyklopowej kolumny. Dalej po obu stronach wielkie tornelie opuszczały gałęzie dziwacznych swych krzaków po nad basenem, mając pnie